czwartek, 29 września 2011

first thing first

Widzę każdego dnia, że modlić się muszę tym więcej, im więcej mam zajęć. Im bardziej napięty wydaje się grafik, tym bardziej trzeba odłożyć wszystko i wrócić do źródeł.

Bez tego czasu ciszy i opalania w solarium niewyczerpanej Bożej cierpliwości (i miłości) każda aktywność bowiem staje się chaotyczna, priorytety opuszczają swoje miejsce z listy i wszystkie chcą grać pierwsze skrzypce. Wychodzi nerwowo, wychodzi nie to, co trzeba, a miała wychodzić miłość, która jest doskonałym wypełnieniem Prawa.

A tak na zupełnie na logikę biorąc, gdy potrzeba efektywności i "robienia"chce zagłuszyć głos serca:
czas potrzebny na sprzątanie bałaganu (z bałaganem w relacjach włącznie:), który powstaje wraz z chaotycznym, niezanurzonym w modlitwie działaniem, znacznie przekracza potem czas, który był potrzebny na spotkanie z Panem.

Jakby nie patrzeć, przychodzenie do Niego, boso i z pustymi rękami, zawsze się "opłaca".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz