wtorek, 27 lipca 2010

pogoda na jutro

U boskiego Andy'ego w pracy nadal trwa sztorm, pracownicy wypadają za burtę, lub raczej sami z niej skaczą, względnie w kajucie leżąc twarzą do poduszki, wylewają łzy. Włoski klient codziennie dzwoni ze stekiem przekleństw, na szczęście po włosku i Andy nie rozumie, po tonie głosu jedynie może przypuszczać, że nie są to życzenia urodzinowe.

W domu za to - wakacje. Znaczy dom pełen dzieci, skakania po kanapie, wynoszenia wody z łazienki - nie tylko do podlewania kwiatków, oraz drobnych sporów i całkiem dużych starć. Też muszę trzymać się burty, wymyślać atrakcje; podczas dopiero co zakończonego pobytu na wsi - jeszcze dla gromady kuzynów być zastępową, co razem z innymi przeciska się przez krzaki i płoty, i dobrą ciotką klotką, co poczyta do poduszki. Trudno wszystkiemu sprostać.


Powiem więcej, można dostać zawrotu głowy, zwłaszcza gdy z natury jest się bliżej perfekcyjnego melancholika, który zaszyłby się nawet i w spiżarce z dobrą lekturą i słuchawkami na uszach. Ale we wszystkich bojach, we wszystkich "czuję, że oszaleję", przychodzi mi z pomocą wolumin ten tu z lewej.


Pomaga rodzicom wychowywać dzieci, nie tracąc godności, bo uczy dawać wzorce swoim własnym zachowaniem. Wydaje mi się bardzo blisko idei "wychowania nakierowanego na osobę" - dla mnie ją wręcz ucieleśnia. No i książka ma jeszcze kilka części, adresowanych do rodzeństw i innych grup wiekowych.

Pozdrowienia z Wrocławia, zniknął mi z paska przeglądarki termometr, ale słonecznie jest:)

Gosia R.

poniedziałek, 26 lipca 2010

w telegraficznym skrócie

Zaglądam tu po pobycie z dziećmi na wsi, tak małej, że zupełnie off-line, i zastanawiam się, dlaczego pomysł tej strony jako "naszej" wspólnej strony nie zadziałał. No fakt, nie spodziewałam się, że każdy odkryje w sobie pasję pisania, a zwłaszcza pisania dzienników i wspomnień, ale liczyłam na to, że przynajmniej kilka osób się na blogu powisełkowym "zadomowi". W dalszym ciągu zapraszam, od strony technicznej poczynania na stronie są łatwiejsze, niż można przypuszczać.

Myślę, że może ilość kodów kreskowych i haseł do zapamiętania, których nazbierało się po programie, może przytłaczać i dlatego cisza na morzu. Jednego możecie być pewni - jako maniak pisarstwa, z konieczności i możliwości - nie, tego wielkiego, wielotomowego i na skalę papierową, ale w wersji zupełnie "pop" i powszechnej - będę się meldować, z naszą rodzinną codziennością. Opromienioną słońcem z Wyspy Wolin, mam nadzieję.

Pozdrawiam z lekko pochmurnego Wrocławia (miła odmiana po upałach),

Gosia R.

niedziela, 18 lipca 2010

obchody

Nasza mała grupka dzielenia z Wrocławia właśnie zakończyła dwa dni kameralnych obchodów Rocznicy Ślubu Ani i Jurka, które rozpoczęły się bezpośrednio po inscenizacji bitwy na polach Grunwaldu, znaczy w sobotę wieczorem, po spektakularnej burzy i ulewie. Nie było incydentów tak dramatycznych jak omdlenia rycerzy w zbrojach, jednakże duch rycerstwa nam towarzyszył, jako że oglądaliśmy wspólnie zdjęcia z turnieju kończącego nasz pobyt na Programie 2 w Wisełce.

Przyjęcie wieczorne płynnie przeszło w południową Mszę Św. w intencji Jubilatów w macierzystym Duszpasterstwie Akademickim "Wawrzyny", z którym byliśmy związani w dawnych latach studenckich i gdzie także, nieoczekiwanym dla nas zwrotem akcji, rok temu powróciliśmy przyjmując uczestników całego ogniska wrocławskiego na pierwszych dniach skupienia. Nadal jednak szukamy dobrego miejsca dla tych comiesięcznych spotkań - okazuje się, że w dużym mieście niewiele jest miejsc przygotowanych na przyjmowanie rodzin z dziećmi, choćby i tylko na pół dnia.

Obchody Rocznicy następnie przeszły w fazę mniej lub bardziej wspólnego obiadu, a potem wspólnej kawy i podwieczorka, celem wypróbowania sprezentowanego jubilatom ekspresu. Przy kawie zaś nieoczekiwanie - znowu - przeszliśmy do małej grupki dzielenia na temat wzlotów i upadków powisełkowych postanowień. Entuzjazm nadal jest, to nieco ułatwia sprawy.

Na dobrą kawę we Wrocławiu - zapraszamy od dziś do domowej kafejki Ani i Jurka.

piątek, 16 lipca 2010

randka

Mieliśmy zrezygnować, nie mieliśmy głowy, życie przecież zaczęło z bezpiecznej bocznicy wjeżdżać na ekspresowy tor obłędu. Danusia jednak, z ktorą w Wisełce umówiliśmy się na wymianę usług babysitterskich, oświadczyła, że przychodzi do dzieci wraz ze swoim najmłodszym synkiem, i mamy zniknąć z domu. Nie było zatem wyjścia. Lub właśnie wyjście było, i to wyjście z domu - we dwoje.

To nic, że kawiarnia, do której szliśmy pięć kilometrów, okazała się zniknąć z mapy wrocławskich lokali i zorganizowano w niej jakiś okropny bar samoobsługowy. Znaleźliśmy inne miejsce nieopodal, i gdy na kanapach uczyliśmy się ze sobą rozmawiać przy akompaniamencie lodowych pucharów, Danka organizowała dzieciom niespodziankę. O dwudziestej pierwszej zadzwoniła z pokazu światła i muzyki w fontnnie obok Hali Stulecia, że dzieciaki zjadły frytki i gofry i jadą się kąpać i kłaść, a my możemy zobaczyć jeszcze ostatni pokaz. Gdy wróciliśmy do domu, nasza ochotnicza Au-Pair właśnie kończyła śpiewanie kołysanki. Wszystko już spało.

W ten oto nieoczekiwany sposób zrealizowaliśmy jedno z naszych wisełkowych postanowień, Danka zaś, prawdziwa niewiasta dzielna rodem ze Śląska, drastycznie zawyżyła poziom koleżeńskiej opieki nad dziećmi, czyli naszego - "pogotowia randkowego".

Dziękujemy jednocześnie rodzinie Szulec za inspirację!:)

czwartek, 15 lipca 2010

happy anniversary

Dziś rocznica dwóch ważnych wydarzeń: Bitwy pod Grunwaldem oraz Ślubu Ani i Jurka Paluchniaków (już dziesiąta!). Trudno zapomnieć tej daty, bo praktycznie od tego dnia zaczęliśmy się z Andrzejem spotykać - zostałam bowiem na ten ślub i wesele zaproszona jako osoba towarzysząca. Pamiętam, że na tę okazję sprawiłam sobie letnią garsonkę w niebieskie kwiaty oraz zrobiłam trwałą ondulację. Wszystkie te zabiegi postarzyły mnie o jakieś 10 lat, a mimo to Andrzej uległ jakiemuś zauroczeniu, zresztą z wzajemnością.


Ale o bohaterach dnia dzisiejszego. W dniu Ślubu mówili, że chcą mieć trójkę dzieci - i mają. Są niezwykle konsekwentni. Po Programie 1, podanym nam w weekendowej pigułce w zabitej dechami Banachówce na pogórzu Izerskim, postanowili dowiedzieć się wszystkiego o temperamentach. Podziwiam ich za ich pasję do gier planszowych i karcianych, realizowaną każdego dnia wieczorem. Są naturalnymi ekspertami w kwestiach wychowania dzieci bez przemocy, bez krzyku i klapsów - i mają najgrzeczniejsze dzieci w naszej "wrocławskiej" grupce. Zawsze też można na nich liczyć. Ania wyrwie Wam zęba, Jurek - pogada ze spółdzielnią mieszkaniową:)

Niech Wasza miłość, jak wino, smakuje z każdym rokiem lepiej!

środa, 14 lipca 2010

everything's under control

Po wczorajszym ulewnym deszczu, który wysmagał balkonowe pelargonie i znikł po pięciu minutach, dziś nie ma już śladu. Andy w pracy traci na raz czterech pracowników, a piąty postanawia się rozpłakać, gdyż nie wytrzymuje korporacyjnego obciążenia. Z powodu upałów dzieci wychodzą na plac zabaw w okolicach Apelu Jasnogórskiego i zasypiają o dwudziestej trzeciej. Jednak nie rezygnujemy z planu duchowej regeneracji, jeszcze rozmawiamy, choć dziś już zupełnie nie pamiętam o czym, oraz modlimy się za powierzoną naszej opiece rodzinę. Następnie jako neofitka idę jeszcze czytać fragment Pisma Świętego, Izajasza o miłości, i budzę się nie wiem o której w nocy, z głową na biurku w naszym home-office - pokoju, który z powodzeniem pełni funkcję magazynu i mini-mini biura.

Ale oglądamy zdjęcia, a nawet i bez nich wiemy, że wydarzyło się coś ważnego, jakiś nowy punkt odniesienia dla funkcjonowania naszej rodziny. Więc nie upadamy na duchu (pamiętam taki psalm śpiewany przez dziewczęta ze scholi w Lubomierzu koło Jeleniej Góry: Pan podnosi tych, co upadają na DACHU.)

Nadal zachęcam do pisania własnych postów - przez "Nowy post" po zalogowaniu - gdy tylko macie ochotę. Tam, na pasku okienka edytora tekstu, można wybrać wklejanie zdjęć i filmów, dodawanie hiperłącz itd.

Pozdrawiamy z Wrocławia, życząc szerokiej drogi naszym imiennikom - Małgosi i Andrzejowi M., którzy dziś podróżują z daleka do domu:)
Gosia R.

wtorek, 13 lipca 2010

twarde lądowanie

No, to wylądowaliśmy w codzienności. Na stole pranie suche, w mikroskopijnym naszym przedpokoju prane brudne, na balkonie i w pokoju pranie prawie suche - upał upora się z nim w mig. Czy wśród postanowień było pranie i wieszanie, a może montowanie moskitier? Kładzenie się spać o pierwszej w nocy? Wydawało się bowiem, że nasze życie odtąd będzie wyglądało jak teledysk z niemieckimi emerytami w rolach głównych.

Tyle tytułem wstępu. Zapraszamy Wisełkowe rodziny do korzystania z tej strony, zamieszczania zdjęć, tekstów i czego dusza pragnie - czucia się tutaj jak u siebie w domu.

Pozdrowienia z pralnio-suszarni,
Gosia R.