sobota, 25 września 2010

wieki średnie

I ponieważ piwnica restauracji średniowieczna i my też powoli już w średnim wieku, załączam widokówkę z uśmiechem dla Czytelników, jeśli się jeszcze jacyś ostali.

Na obrazku od prawej: boski Andy - pamiętacie, ten gościu podobny do Humpreya Bogharta, i autorka tego wpisu - jakieś 10 kilogramów temu.

bike date

Nie pomylić z "blind date" - randką w ciemno. Randka dzisiaj była rowerowa, w ostatni zapowiadany ciepły dzień późnego lata czy wczesnej jesieni.

Nie wiem, jak to się ma do piękna: obuwie bardzo sportowe ze urwaną sznurówką zawiązaną na supeł oraz nogawki bojówek upięte klamerkami do prania, żeby nie wkręciły mi się w łańcuch, ale boski Andy mówi, że to nowy rozdział naszego życia randkowego i pięknie jest. Pędzimy więc szybciej od wiatru na Ostrów Tumski (dla tych, co nie znają Wrocławia - to wyspa z katedrą i jeszcze kilkoma zabytkowymi kościołami), mamy bowiem niespełna dwie godziny wynajmu dziadków do dzieci. W restauracyjnej piwnicy o sklepieniach sięgających czasów bardzo dawnych zdążamy jednak zjeść sałatkę odchudzającą, jako że waga ostatnio nam trzeszczy.

Jutro spotkanie małej grupki u nas, a potem już kolejny tydzień kolein codzienności, powtarzalnych gestów, niewyspanych poranków, późnych wieczorów. Ale pozostanie pamięć nie tyle tej sałatki ("Wenus", w menu pisało, piękno klasyczne plącze się, jak widać, nawet w jadłospisie), co jazdy na rowerach, jak wtedy, gdy byliśmy nastolatkami. Wszystkie wspólne momenty, które piszą historię "nas".

Czego i Państwu życzę:)
Gosia R.

poniedziałek, 20 września 2010

o pięknie

Na wyjeździe naszej grupki w góry słuchaliśmy konferencji dla dorosłych księdza Pawlukiewicza (znany nam z naszych wcześniejszych "sierocych", własnym sumptem organizowanych rekolekcji, z naukami z CD) i księdza Szymczaka.

Jak się słucha, wydaje się wszystko jasne; trudność zaczyna się w praktyce, zwłaszcza dnia codziennego, który układa się w ramę grafiku, obowiązku zapewnienia bytu, nakarmienia, nauczenia, zdążenia na czas. Ale nawet nad krokietem smażonym w kuchni zastanawiam się, jak ugryźć to przesłanie konferencji o kobiecości i męskości, że kobieta w zasadzie powinna "być piękna i chwalić swojego męża". Bo przewrócić już się można o pierwszy człon. Czyż nie na tej przesłance bazuje cały przemysł kosmetyczno-odzieżowy - że piękną być po prostu trzeba, przy czym górny limit doskonałości z definicji nie istnieje? Czyż nie dlatego panowie do kieszeni często wkładają węża, by potrzeba wykreowana przez reklamę nie pochłonęła domowego budżetu?

Więc instynktownie wiem, że z tym pięknem sprawa wcale nie jest taka oczywista, i nie kupuję, wcale nie, pudru este lauder, za złotych 145, mimo że ekspedientka gotowa jest mi wytłumaczyć, dlaczego należałoby. Wiem, że piękno podąża innymi ścieżkami i zastanawiam się, gdzie w kanonach piękna jest kobieta z krokietem. Czy krokiet, dajmy na to, może być twarzowy?

Ciąg dalszy nastąpi.

Pięknie pozdrawiam - Gosia R.

poniedziałek, 13 września 2010

mission impossible

Może to słońce w naszym kąciku jadalnym, a może pora pewnie poobiednia, ale wszystkich ogarnia senność. Zebrało się nas tu trochę, siedzimy gdzie popadnie; gierkowskie M nie jest zbyt pojemne. Zebraniu przewodzi ksiądz Jarosław w towarzystwie kleryków. I jest tak sennie, że wszyscy zasypiają i ksiądz również zostaje zmożony. A przecież czekamy na przybycie samego biskupa.

Takie to popołudnie formacyjne przyśniło mi się jakiś czas temu. Na jawie doznałam ulgi, że nie musiałam przed tym spotkaniem sprzątać, bo pewnie na skutek skrupulatnego mycia (szorowania szczoteczką do zębów fug w łazience;) odpadłyby nam tynki i byłby problem natury mieszkaniowej. Poza tym - ksiądz Jarek nie prowadzi konferencji stylu kołysanki, powinnam była od razu się domyślić, że to jakaś iluzja.

A z drugiej strony myślę, że czas od pobytu w Wisełce (początek lipca) do pierwszego spotkania powakacyjnego (połowa?koniec? października) jest tak długi, że można się poczuć jak komandos wyrzucony z helikoptera na głębokie wody (ostatnio z boskim Andy'm byliśmy na filmie "Salt", stąd może skojarzenie). Tym bardziej wdzięczna jestem naszej starej, małej wrocławskiej grupce, że zaczynamy się znowu spotykać i wspierać w tej szkole survivalu. Tydzień temu - przez weekend w górach, wczoraj - przy popołudniowej kawie, pysznie zaparzonej przez Asię.

Sursum corda,

Z pozdrowieniami - zakatarzona Gosia R.

środa, 8 września 2010

latająca maszyna do szycia

Od paru miesięcy chodziła mi po głowie maszyna do szycia. Właściwie po głowie chodził mi zakup. Dawniej maszyna do szycia bywała narzędziem chałupniczej pracy, sposobem wybrnięcia z kryzysu, gdy rzucali na sklep byle co i z rzadka, narzędziem zaradności, gdy przerabiało się stare na nowe (i vice versa, w zależności od umiejętności szwaczki; sama zniszczyłam doszczętnie chiński podkoszulek w liceum, próbując go skrócić). Dziś - maszyna do szycia to wolność, wolność designu własnego ciucha, wyglądu według własnego widzimisię, nie zaś według dyktatorów mody, że wszyscy robimy się na jesień fioletowi. No i fakt, nie potrzeba fortuny, materiały są wyprzedawane za grosze, bo kto dzisiaj szyje?

Na początek wydało mi się, że dobra będzie taka w ślicznej walizce za trzy stówy, nazwana przez producenta moim imieniem. Potem, że może lepszy byłby producent niemiecki czy fiński, potem widełki cenowe poszły aż w okolice tysiąca siedmiuset i miałam wrażenie, że decyzję muszę podjąć na miarę kupna nowego samochodu. I wtedy rzekłam do Szefa w Niebie, iż wie, jak bardzo mi na maszynie zależy, więc jeśli byłoby mi z nią do twarzy, to niech znajdą się fundusze i dobry model, bo sama nie umiem sobie kupić.

Po miesiącu maszynę do ofiarowania zgłosiła sąsiadka w rodzinie. Nowa, nieużywana, ale sprzed dwóch dekad; w dobre ręce opiekuna oddam. No i mam. Żaden tam mercedes, syrenka raczej, stary, produkowany jeszcze w Polsce (dziś - w Chinach) Łucznik. Szyje pięknie, aż trudno za nią zdążyć, a mi szczęka opada, że tak łatwo może się spełnić życzenie "spełnienia marzeń".

A skoro Szef tak mnie zaskoczył w kwestii maszyny, nie wiem, doprawdy nie wiem, dlaczego mu nie dowierzam, że zatroszczy się i o resztę.

Pozdrawiam ze szwalni - Gosia R.