czwartek, 8 września 2011

lampa u mych stóp

Mąż mój, boski Andy, rozgłasza wśród znajomych, że od powrotu z Wisełki żona budzi go co rano plaśnięciem "Oremusem" po głowie.
Absolutnie przesadza. Delikatnie podsuwam, gdy uznaję, że pora budzenia weszła w stan alarmowy i nie ma już rezerwy czasu, bo przecież zasadniczo od rana trzeba gdzieś zdanżać.
A ja? Anioł Stróż chyba wziął się za mnie nie na żarty. Mimo iż budzik w telefonie (Diana Krall śpiewa, że it's wonderful, it's marvellous, you should care for me - a wydaje mi się, że to ja śpiewam Panu głosem słabym, acz zupełnie nowym) nastawiam na pory tak wczesne, że dawno nie widziane w naszym domu, i tak od świtu spania nie mam. I czekam, czekam na Słowo z dnia. Na dworze ranki coraz ciemniejsze i stopy szukają kapci na coraz to chłodniejszej podłodze, a Słowo jak lampa, latarnia, pochodnia. Odbieram te listy od Pana Boga i nic już nie jest tak samo.

To dziś zamieszczam z boku link, gdyby ktoś chciał korzystać z dobrodziejstw "Oremusa". Prenumerata sprawia, że korespondencja z Nieba wpada wprost do skrzynki na listy, zanim się nowy miesiąc zacznie. Wiem, że wielu Czytelników ma już swoje własne rytuały, ale dla tych, co szukają czegoś swojego, polecam.

Zwłaszcza, że coraz zimniej i ciemniej będzie się robiło.

Ciepło pozdrawiam,

Małgosia R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz