W końcu zaczyna do mnie docierać, że do końca życia będę tylko biorcą.
Jakiż to wielki bagaż z pleców, tak zupełnie z drugiej strony.
Z trzeciej strony, przyzwyczaiłam się przecież do tego, że trzeba się spinać, działać, robić, bo bez pracy nie ma kołaczy, a pod koniec dnia ocenię się sama z efektów, ze skrupulatnością biegłego rewidenta.
A Pan mówi przecież, że mam przyjąć moje ubóstwo, bo ono Go nie zraża. Tylko puste miejsce można wypełnić miłością, tylko w puste ręce włożyć dar. Jedyna praca do wykonania to przyjście i opowiedzenie Mu o swoim głodzie. Podzielenie się palącą potrzebą bycia kochanym bez powodu.
Pozwolić Mu kochać siebie, mówiła Teresa z Lisieux, najmniejsza i największa ze świętych. A nadmiar tej miłości wyleje się na wszystkich dokoła.
A pod koniec życia będą pytać nie o sukcesy i zasługi, lecz o miłość. Szkoda byłoby stracić czas na co innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz