czwartek, 29 września 2011

first thing first

Widzę każdego dnia, że modlić się muszę tym więcej, im więcej mam zajęć. Im bardziej napięty wydaje się grafik, tym bardziej trzeba odłożyć wszystko i wrócić do źródeł.

Bez tego czasu ciszy i opalania w solarium niewyczerpanej Bożej cierpliwości (i miłości) każda aktywność bowiem staje się chaotyczna, priorytety opuszczają swoje miejsce z listy i wszystkie chcą grać pierwsze skrzypce. Wychodzi nerwowo, wychodzi nie to, co trzeba, a miała wychodzić miłość, która jest doskonałym wypełnieniem Prawa.

A tak na zupełnie na logikę biorąc, gdy potrzeba efektywności i "robienia"chce zagłuszyć głos serca:
czas potrzebny na sprzątanie bałaganu (z bałaganem w relacjach włącznie:), który powstaje wraz z chaotycznym, niezanurzonym w modlitwie działaniem, znacznie przekracza potem czas, który był potrzebny na spotkanie z Panem.

Jakby nie patrzeć, przychodzenie do Niego, boso i z pustymi rękami, zawsze się "opłaca".

środa, 28 września 2011

wrocław wita

No i będzie we Wrocławiu Program 1 JA+TY=MY. Dobijało się o niego wiele małżeństw, z naciskiem na małżonki. Więc tu u nas wielkie poruszenie.

Co za szczęście, że ciężar organizacji rozkłada się na wiele barków chętnych do działania. Mimo wszystko jednak prosimy o wsparcie ze Stolicy dla nas, głębokiej prowincji, pionierów, ojców pielgrzymów, mieszkańców wrocławskiej pustyni. Żebyśmy znaleźli dobre miejsce, bo z kilku odprawili nas z kwitkiem, i żebyśmy umożliwili zarówno prowadzącym z Łomianek, jak i uczestnikom z Dolnego Śląska, przeżyć ten czas w godnych i wygodnych warunkach:)

piątek, 23 września 2011

czeka

Nie ma dla Niego historii za trudnej, nie ma dla Niego człowieka zbyt skomplikowanego. Jego Miłość nie jest sloganem, ale rzeczywistością do doświadczenia każdego dnia.

Wystarczy pozwolić. Wystarczy poprosić. Wypuścić na moment sprawy ze swoich rąk. Spokojnie, nic ważnego się nie potłucze.

czwartek, 22 września 2011

chciałam

Chciałam przypomnieć dziś "małą" świętą Teresę z Lisieux (choć powinno się ją nazywać Luxtorpedą czy jakoś tak), ale po bardzo nieprzespanej nocy rwie mi się wątek. A przypomnieć chciałam, bo dziś jest ten dzień, gdy można wystartować z nowenną przed jej imieninami.

To bardzo pracowita Święta. Opracowała dla siebie bowiem za życia plan do wykonania po śmierci: "Niebem moim będzie dobrze czynić na ziemi." Jest niezwykle pomocna w sprawach z natury beznadziejnych, bowiem jej wiara i natarczywość modlitwy były zawsze niemalże "bezczelne". Albo zwyczajnie takie, jak u dziecka przekonanego o tym, że zostanie wysłuchane.

Wiele by o niej mówić, jeszcze lepiej ją czytać.

A gdyby ktoś szukał względnie składnego tekstu nowenny, to jest TU. Znaleziony bowiem przeze mnie w domu modlitewnik jej poświęcony pochodzi z roku 1927 i zdecydowanie trąci myszką.

środa, 21 września 2011

news

Fundacja Pomoc Rodzinie ma nareszcie nową stronę:)
Wrocław zazdrości Łomiankom, ile tam się u nich dzieje.

Tutaj - pustynia w mieście, ziele na kraterze itd. Jest plan wysyłania Mężów na spotkania formacyjne dla mężczyzn, ale, zdaje się, w samolot trzeba by było zapakować. 

Z pozdrowieniami,
MR

wtorek, 20 września 2011

braki

W końcu zaczyna do mnie docierać, że do końca życia będę tylko biorcą.
Jakiż to wielki bagaż z pleców, tak zupełnie z drugiej strony.
Z trzeciej strony, przyzwyczaiłam się przecież do tego, że trzeba się spinać, działać, robić, bo bez pracy nie ma kołaczy, a pod koniec dnia ocenię się sama z efektów, ze skrupulatnością biegłego rewidenta.

A Pan mówi przecież, że mam przyjąć moje ubóstwo, bo ono Go nie zraża. Tylko puste miejsce można wypełnić miłością, tylko w puste ręce włożyć dar. Jedyna praca do wykonania to przyjście i opowiedzenie Mu o swoim głodzie. Podzielenie się palącą potrzebą bycia kochanym bez powodu.

Pozwolić Mu kochać siebie, mówiła Teresa z Lisieux, najmniejsza i największa ze świętych. A nadmiar tej miłości wyleje się na wszystkich dokoła.

A pod koniec życia będą pytać nie o sukcesy i zasługi, lecz o miłość. Szkoda byłoby stracić czas na co innego.

poniedziałek, 19 września 2011

closer

Nie myślcie, że się nie martwię, czy przewrót kopernikański idzie w dobrym kierunku. Żyjemy w czasach pragmatycznych, kiedy to uczuleni jesteśmy w temacie dobrego zagospodarowania czasu, szkoleni w zakresie time managementu, by nic się nie zmarnowało. Wymagają od nas wydajności. Stąd tracąc czas na Słowo, można się zastanawiać, czy to aby nie już dewocja, bo mogłaby pranie powiesić czy skończyć wreszcie to tłumaczenie, nad którym deadline zawisł zanim klient przesłał je w ogóle do przełożenia z polskiego na nasze.

Ale nie. Gdy tak ze świtem otwieram oczy i Słowa szukam, tego jednego jestem coraz bardziej pewna. Jeśli pozwolę Panu być blisko, jeśli zrobię miejsce dla Jego obecności, odnajdę w Nim wszystkich, których Mu powierzyłam. Odnajdę Męża, dzieci, a nawet fryzjerkę, co mnie dziś strzygła, i zleceniodawców. Wszyscy zostaną mi zwróceni, wszyscy pełni blasku, wszyscy przez Niego umiłowani.

I wierzę, że mnie także On im odda. Po Bożym liftingu, trochę z wiatrem we włosach (ostrzyżonych:), trochę z blaskiem w oku, z siłami witalnymi nie wiadomo skąd.

Za darmo.

światłość w ciemności świeci

Jakie to szczęście, że nawet gdy na dworze 12 stopni i szaro, coraz szarzej, Słowo świeci i ogrzewa lepiej niż osiedlowa elektrociepłownia w zimie. Gdyby nie Ono, rozpoczynałabym dzień od odbioru spamu, który uprzejmie mnie informuje, że dziś na alledrogo mogę wymienić sobie opony i więcej za 55, albo pojechać do SPA za 49. Co by nie mówić, jakże mało pocieszające i użyteczne są to informacje, wysyłane przez tych, którym bardzo zależy - nie na mnie, ale na mojej kieszeni. A Jemu zależy na mnie, wstaje jeszcze przed świtaniem, i ma czas na to, na co świat dziś go nie znajduje - na rozmowę.

Takie moje orzeźwiające SPA. I spodziewam się, że dzięki niemu wypięknieję:)

piątek, 16 września 2011

razem

Więc gruchnęła wczoraj wieść, że odesłano zgubę Ojca Radomira. Ja już prawie przestałam się spodziewać.

Zapewne modlono się w tej intencji z wielką i małą wiarą (każdy może sobie niepotrzebne skreślić;)

I zastanawiam się, jak Pan Bóg to wszystko niesamowicie wymyślił: że ludzie muszą siebie nawzajem potrzebować. Modlitwy jednego za drugiego, modlitwy wspólnej, a nawet wiary jednego za tego drugiego, któremu chwilowo wiary brakuje - i jak wielkim wsparciem jest wiedzieć, że ktoś na danym odcinku drogi będzie wierzył za niego.

Wydawałoby się bowiem, że ideałem współczesności jest człowiek samowystarczalny, kompletny, I'm fine, thank you i keep smiling. Zwłaszcza współczesna kobieta sukcesu powinna swą "tożsamość relacyjną", która ją czyni słabą i zależną, porzucić na rzecz wysokich obcasów, konta z dużą ilością miejsc przed przecinkiem i wszystkich tych spraw, których "jest warta". W sumie mężczyznom jest nie lepiej, może podlegają jeszcze większej presji samowystarczalności. I może jeszcze bardziej oceniają samych siebie pod kątem tak zwanego "radzenia sobie".

A przecież od dziecka jesteśmy "w relacji", w małżeństwie i rodzinie - uczymy się tego codziennie, a Tam, dokąd zmierzamy, życie nasze także będzie relacją. Wieczność nasza nią będzie. Dziecięctwo Boże jest drogą zależnej ufności, pozwalania, by sobie pomagać, by Ojciec podnosił mnie do swojego policzka, za darmo i bez mojej zasługi.

Czy to nie wspaniałe, że nie trzeba wszystkiego samemu i pojedynczo?

środa, 14 września 2011

pełnia radości

Taki czas trudnej radości.

Za pełną radość poczytujcie sobie, ilekroć spadają na was różne doświadczenia. Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę rodzi wytrwałość. (Jk 1,2-3)

Łatwiej byłoby robić pieriestrojkę życiową w blaskach wizji uszczęśliwiającej, w zaciszu kaplicy, w towarzystwie Wisełkowej klubokawiarni po wdzięcznym szyldem: "Markowe Kawy". Łatwiej byłoby, gdyby nie wracały stare kłopoty, na które teraz trzeba wydobyć z serca nowe sposoby. A że serce ubogie, wszystkiego może się spodziewać tylko od Pana.

Toteż jest trudniej. Czasami tak, że po prostu człowieka skręca. Was także?

Na wielkie sprawy pozostaje tylko modlitwa i zaufanie, w tych codziennych - można przecież wychowywać swój dialog wewnętrzny. Co chyba jest w zasadzie wypełnieniem cytatu przytoczonego powyżej.

Więc w tych małych uciążliwościach, próbuję. Po pierwsze, trzeba zapomnieć o tych większych. Po drugie, znaleźć dobrą stronę medalu. Gdy dziś udaje mi się zawalczyć z sortowaniem prania, co kosztuje mnie godzinę, jaką miało zająć tłumaczenie artykułu, i pierwsza pralka zaczyna prać, okazuje się, że został odkręcony filtr. Dołem więc wylało się wszystko, co wlało się górą.

 I wtedy lecę:

To dobrze, bo będę mieć umytą podłogę w łazience i całym przedpokoju.
To dobrze, bo przy okazji mam gratis dodatkowe mycie brodzących w potopie nóg, co wyrywa z niewyspania lepiej niż kawa.
To dobrze, bo jeśli znowu zalaliśmy mieszkanie sąsiadki z dołu, będzie można się szkolić z trudnej sztuki prowadzenia trudnych rozmów oraz błogosławienia tych, którzy nas prześladują.

I podejrzewam, że szczęście, to jest ten moment, kiedy wewnętrzny dialog leci w tym rytmie.
Czego sobie i Czytelnikom życzę,

Małgosia R.

poniedziałek, 12 września 2011

o poranku

W Wisełce myślałam, że na wyspie Wolin "zakrzywia się przestrzeń i czas", życie koncentruje się w ewangelicznej soczewce, przechodzi Pan i można nie tylko dotknąć Jego szaty, ale również usłyszeć swoje imię, wypowiadane na nowo i z miłością. Wraz z zaproszeniem do nowego życia.

Teraz myślę, że nie zostawia nas przecież tylko z miłymi wspomnieniami i stosikiem zdjęć, na otarcie łez w achromatycznej, szarej jak rolka papieru z czasów PRL, rzeczywistości. Przeciwnie, tak samo chce być obecny, starczy dać Mu miejsce i czas. Zaprasza z każdym wschodem słońca: jeszcze przed pierwszym promieniem świtu, wypowiada z miłością moje imię.

czwartek, 8 września 2011

lampa u mych stóp

Mąż mój, boski Andy, rozgłasza wśród znajomych, że od powrotu z Wisełki żona budzi go co rano plaśnięciem "Oremusem" po głowie.
Absolutnie przesadza. Delikatnie podsuwam, gdy uznaję, że pora budzenia weszła w stan alarmowy i nie ma już rezerwy czasu, bo przecież zasadniczo od rana trzeba gdzieś zdanżać.
A ja? Anioł Stróż chyba wziął się za mnie nie na żarty. Mimo iż budzik w telefonie (Diana Krall śpiewa, że it's wonderful, it's marvellous, you should care for me - a wydaje mi się, że to ja śpiewam Panu głosem słabym, acz zupełnie nowym) nastawiam na pory tak wczesne, że dawno nie widziane w naszym domu, i tak od świtu spania nie mam. I czekam, czekam na Słowo z dnia. Na dworze ranki coraz ciemniejsze i stopy szukają kapci na coraz to chłodniejszej podłodze, a Słowo jak lampa, latarnia, pochodnia. Odbieram te listy od Pana Boga i nic już nie jest tak samo.

To dziś zamieszczam z boku link, gdyby ktoś chciał korzystać z dobrodziejstw "Oremusa". Prenumerata sprawia, że korespondencja z Nieba wpada wprost do skrzynki na listy, zanim się nowy miesiąc zacznie. Wiem, że wielu Czytelników ma już swoje własne rytuały, ale dla tych, co szukają czegoś swojego, polecam.

Zwłaszcza, że coraz zimniej i ciemniej będzie się robiło.

Ciepło pozdrawiam,

Małgosia R.

piątek, 2 września 2011

lądowanie

Nie da się ukryć, że minął rok. Co za szczęście, zakończony pobytem znowu w Wisełce. To miejsce, które wskaże tylko wrażliwy GPS, pośrodku lasu, co szumi, szumi, a korony sosen czeszą obłoki.

Turnus spędzony w nowym składzie. Znowu cała śmietanka Bożych skarbów, zebranych w jednym miejscu i o jednym czasie.

Miałam nie podejmować próby zapraszania do tworzenie wspólnego bloga, ale znalazłam kilka palących powodów, by jednak spróbować:

Po pierwsze, lądujemy w rzeczywistości twardej, w społeczności konsumentów, współzawodników i narzekaczy. Wspólna witryna może nam przypominać, że światełka świecą wśród nas, a naszym wyschniętym z pragnienia środowiskom możemy nieść Dobrą Nowinę o Bożej miłości.

Po drugie, myślimy w Andrzejem, że spotkaliśmy tak wielu cudownych ludzi, że fajnie byłoby pozostać w kontakcie.

Po trzecie, w kwestii blogów i ich zakładania na przestrzeni lat osiągnęłam już pewną biegłość - więc mogę służyć pomocą techniczną.

Zapraszam do współtworzenia, każdy może, jeśli ma tylko ochotę:)

Z modlitwą,

Małgosia R.