Czasem spodziewam się Go spotkać gdzie indziej, niż przychodzi.
Miewam nawet pewne sugestie: może tu, a może tu. Może przy odpowiedniej ilości ciszy i światłocienia, przy określonej temperaturze powietrza i ciśnieniu. Czasem "wiem", że okoliczności zastane to w istocie rzeczy jakiś zbieg. Zbieg okoliczności, coś, co zupełnie zbiegło Jego uwadze - nie, żeby się nie troszczył, ale, dajmy na to - był zajęty czymś czy kimś ważniejszym i jakoś umknęło.
Zauważam jednak ostatnio, że przy całej ilości zdarzeń jakby nie z tej ziemi, znaków Jego bliskości i dowodów przyjaźni, ma upodobanie do kilku szczególnych miejsc. Pierwszym jest proza życia. Absolutna proza, w której nie ma nic wielkiego. I czasem drobna zmiana punktu widzenia prowadzi do odkryć na miarę Kopernika. Drugie miejsce to moje "miejsca wykluczone". Te, które nie pozostawiają żadnej nadziei, żadnych złudzeń, które do tej pory "nie działają" i zakładam, że nigdy nie będą. Jakieś nierozwikłane sprawy, jakieś wyjątkowo trudne relacje. Wiecie: tematy, których się po prostu nie podejmuje. Czasem tylko nie wiadomo, dlaczego boli głowa.
I widzę, jak w życiu wiary nie ma miejsca na nudę. Nawet jeśli chciałabym pamięć o "miejscach wykluczonych" po prostu wysłać w kosmos, tzw. "bieg wydarzeń" co i raz to mnie ku nim zawraca. I wtedy okazuje się, że przynoszenie ich Bogu jest wielką przygodą.*
*Podzielę się niebawem nawet całkiem praktycznym pomysłem, jak można to robić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz