czwartek, 8 grudnia 2011

skreślam panią

... z listy uczestników studium podyplomowego, czytam w korespondencji bardzo poleconej od Uniwersytetu Wrocławskiego i pani kierownik. Żeby nie ulegało wątpliwości, o kogo chodzi, spinaczem dołączono także zdjęcie. To rzeczywiście ja, choć sprzed jakichś dziewięciu lat, gdy zaszła potrzeba wymiany dowodu osobistego wraz ze zmianą nazwiska.

Dobra, nie dziwi mnie to; ze studiów wypisałam się sama, mogliby to łaskawie zaznaczyć. Wybrałam na chwilę obecną życie rodzinne.

Ileż to razy zostałam skreślona - Pan Bóg jeden to wie. Ile razy sama skreślałam innych - wolę nie pamiętać. Skreślić człowieka naprawdę nie jest trudno. Tym bardziej: czy to nie wspaniałe, że On, dopóki żyjemy, nigdy nie spisuje nas na straty? Pokłada nadzieję tam, gdzie ja widzę tylko zgliszcza. Nie zraża się nieudolnością. Prawdopodobnie nawet się mną cieszy i chciałby, żeby mi się też udzieliło. A wtedy udzieli się dalej, i dalej, wszystkim dookoła, co widzą w sobie głównie zgliszcza i ślady po wielokrotnym przekreśleniu, wymazaniu gumką. Nawet w człowieku najbardziej pokreślonym, najbardziej wymazanym, że ledwo obrys postaci gołym okiem widać, On widzi nieskończoną godność swojego dziecka.

Ileż nadziei dostajemy do rąk własnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz