Po wczorajszym ulewnym deszczu, który wysmagał balkonowe pelargonie i znikł po pięciu minutach, dziś nie ma już śladu. Andy w pracy traci na raz czterech pracowników, a piąty postanawia się rozpłakać, gdyż nie wytrzymuje korporacyjnego obciążenia. Z powodu upałów dzieci wychodzą na plac zabaw w okolicach Apelu Jasnogórskiego i zasypiają o dwudziestej trzeciej. Jednak nie rezygnujemy z planu duchowej regeneracji, jeszcze rozmawiamy, choć dziś już zupełnie nie pamiętam o czym, oraz modlimy się za powierzoną naszej opiece rodzinę. Następnie jako neofitka idę jeszcze czytać fragment Pisma Świętego, Izajasza o miłości, i budzę się nie wiem o której w nocy, z głową na biurku w naszym home-office - pokoju, który z powodzeniem pełni funkcję magazynu i mini-mini biura.
Ale oglądamy zdjęcia, a nawet i bez nich wiemy, że wydarzyło się coś ważnego, jakiś nowy punkt odniesienia dla funkcjonowania naszej rodziny. Więc nie upadamy na duchu (pamiętam taki psalm śpiewany przez dziewczęta ze scholi w Lubomierzu koło Jeleniej Góry: Pan podnosi tych, co upadają na DACHU.)
Nadal zachęcam do pisania własnych postów - przez "Nowy post" po zalogowaniu - gdy tylko macie ochotę. Tam, na pasku okienka edytora tekstu, można wybrać wklejanie zdjęć i filmów, dodawanie hiperłącz itd.
Pozdrawiamy z Wrocławia, życząc szerokiej drogi naszym imiennikom - Małgosi i Andrzejowi M., którzy dziś podróżują z daleka do domu:)
Gosia R.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz