Duszpasterz akademicki Orzech komentował niekiedy tace zbierane na Mszach studenckich. Że cieszy się ze wszystkich użytecznych przedmiotów wrzucanych do koszyka, wśród których, jak się można było domyślać, najmniej znajdowało się pieniędzy. Dziękował więc za guziki, agrafki i bilety tramwajowe, jeśli nieprzekasowane. I wyglądało na to, że autentycznie z tych drobiazgów się cieszył. Skąd były pieniądze na organizowanie studenckich śniadań i kolacji - nie wiem.
Radość dawania ponoć nie ma sobie równych i dlatego człowiek przeżywa naturalny zryw do robienia prezentów. Sprawy mają się jednak kiepsko, gdy nasze prezenty przynosimy przed ołtarz. Gdy tak szczerze się popatrzy, odejmie wszystko dobro, co się dostało gratis od tzw. "życia", zostają zasadniczo puste kieszenie ewentualnych dobrych chęci. Choć niezupełnie. Zostaje jeszcze parę rzeczy, które udało się zepsuć. I jeszcze kilka, które życie połamało. Niewiele więcej niż wytłuszczona pierogami laurka narysowana przez trzylatka, resorak, co stracił koła w kraksie, albo szmaciana laleczka, którą ktoś kurze powycierał.
I niepojęte, niepojęte doprawdy, gdy nad tym stołem ubogo zastawionym padają słowa: Uświęć te dary. Właśnie te, nie inne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz