Niniejszy blog wypływa na szersze wody, a właściwie cumuje w Przystani.
Zapraszamy do czytania, zapraszamy do pisania, z wiarą, że słowo łączy ludzi wzdłuż i wszerz - mimo cywilizacyjnych ograniczeń nałożonych na kontakty społeczne:)
Do zobaczenia w przystani.
piątek, 24 lutego 2012
środa, 22 lutego 2012
wróbel
Spod kół widocznie podrywa się zbyt późno, uderza o przednią szybę i spada.
Tyle akcji.
Przejeżdżam tamtędy tego dnia jeszcze wiele razy i widzę. Na koniec idę na piechotę po chleb na rano i oglądam dokładnie. Takie barwne upierzenie. Taki kompletny brak życia w kupce piór przy krawężniku.
Więc najpierw ogromne zdziwienie, że to się naprawdę stało. Tak szybko i niespodzianie. Nie słyszałam o zagapionych wróblach, one zawsze takie ostrożne. Mój tata mówił: auto może zabić. A teraz myślę o tym, że taki mamy potencjał: potencjał krzywdy. Zamierzonej czy nie.
Potrafię zrobić nieźle parę rzeczy. Kilka może nawet bardzo dobrze. Potrafię też zrobić krzywdę, zadać ból oraz zepsuć. Potencjał, z jakim przyszłam na świat. Łatwiej byłoby patrzeć zero-jedynkowo: jestem dobra albo zła. Jedno wyklucza drugie, dziękuję, do widzenia.
Ale dziś niespodzianie, wraz ze śmiercią wróbla nieumyślnie spowodowaną, oglądam ten stan rzeczy jako fakt obiektywny. Potencjał krzywdzenia będę mieć pewnie do grobowej deski: tę zawsze wiszącą w powietrzu obiektywną możliwość. Wiele razy pewnie jeszcze doczeka się ten potencjał realizacji. Wniosek logiczny, jaki mi się nasuwa, to że chcę brać ten potencjał w swoje ręce i rozbrajać, kawałek po kawałku. Jakby sens pracy nad sobą. Mogę też plasterki miłości awansem przyklejać, organizować spiżarnię zapasów dobra na gorsze chwile.
Przecież nie jestem z tym sama. Mogę jeszcze tę zdolność do psucia przekazać w Jego ręce, by naprawiał w tempie, które uzna za stosowne. Jak święta Teresa, która lubiła ułatwiające sprawy wynalazki.
Tyle akcji.
Przejeżdżam tamtędy tego dnia jeszcze wiele razy i widzę. Na koniec idę na piechotę po chleb na rano i oglądam dokładnie. Takie barwne upierzenie. Taki kompletny brak życia w kupce piór przy krawężniku.
Więc najpierw ogromne zdziwienie, że to się naprawdę stało. Tak szybko i niespodzianie. Nie słyszałam o zagapionych wróblach, one zawsze takie ostrożne. Mój tata mówił: auto może zabić. A teraz myślę o tym, że taki mamy potencjał: potencjał krzywdy. Zamierzonej czy nie.
Potrafię zrobić nieźle parę rzeczy. Kilka może nawet bardzo dobrze. Potrafię też zrobić krzywdę, zadać ból oraz zepsuć. Potencjał, z jakim przyszłam na świat. Łatwiej byłoby patrzeć zero-jedynkowo: jestem dobra albo zła. Jedno wyklucza drugie, dziękuję, do widzenia.
Ale dziś niespodzianie, wraz ze śmiercią wróbla nieumyślnie spowodowaną, oglądam ten stan rzeczy jako fakt obiektywny. Potencjał krzywdzenia będę mieć pewnie do grobowej deski: tę zawsze wiszącą w powietrzu obiektywną możliwość. Wiele razy pewnie jeszcze doczeka się ten potencjał realizacji. Wniosek logiczny, jaki mi się nasuwa, to że chcę brać ten potencjał w swoje ręce i rozbrajać, kawałek po kawałku. Jakby sens pracy nad sobą. Mogę też plasterki miłości awansem przyklejać, organizować spiżarnię zapasów dobra na gorsze chwile.
Przecież nie jestem z tym sama. Mogę jeszcze tę zdolność do psucia przekazać w Jego ręce, by naprawiał w tempie, które uzna za stosowne. Jak święta Teresa, która lubiła ułatwiające sprawy wynalazki.
dosia sms-uje 4
"Niech wyjdzie oblubieniec ze swojej komnaty, a oblubienica ze swego pokoju!" (Jl 2,16) Czy jesteśmy gotowi dzisiaj, u progu Wielkiego Postu, oddać do zbadania Jezusowi nasze serca? Czy mamy odwagę zobaczyć w świetle dziennym to, co wymaga oczyszczenia? Trwanie na modlitwie nam w tym pomoże.
poniedziałek, 20 lutego 2012
Po dniu skupienia
Pokój pełen dzieci oraz obecni, choć niereagujący aktywnie, rodzice. Dzieci bawią się w najlepsze, poziom hałasu wzrasta. Szum niesamowity do czasu pierwszych konfliktów. Krzyki i płacze powodują, że część dzieci cichnie, biegnie do rodziców. Decybele zmieniają trochę charakter, dobiegają z kilku źródeł i służą głównie poinformowaniu całego świata o bólu, cierpieniu i niesprawiedliwości. Ostatecznie wszystkie dzieci lądują w objęciach rodziców, co powoduje nastanie ciszy.
Adoracja. On przede mną w Najświętszym Sakramencie. Tak trudno mi wyciszyć wnętrze. Szum „świata”: myśli niedokończone, problemy nierozwiązane, audycja słuchana jakiś czas temu w radio, dziecko dokazujące w kaplicy itp., itd. Szum i jeszcze raz szum myśli w głowie. A On przede mną. Jego Miłość promieniuje na mnie. W końcu udaje mi się trochę wyciszyć i wspomniane „hałasy” zostają zastąpione tym, co głębiej w sercu: bóle nieuleczone, rany niezagojone, zranienia, niezrozumienia. Ogólne cierpienie.
A On stale przede mną. Czas powoli upływa. I w końcu już niczego nie ma pomiędzy nami. On i ja. I Cisza.
Jak to dobrze, że choć będąc dorosłym, są ramiona, w które mogę wtulić się jak dziecko. I spotkać się z Nim. W Ciszy. Ciszy Miłości.
P.S.
I jak to dobrze, że są dni skupienia
brudne szyby
Tyle słońca nie było w tych stronach dawno.
Słońce kładzie się na stole w salonie i zajmuje blat maleńkiej kuchni. Zupełnie nie dowierzam, że się pojawiło po tak długiej i wyczerpującej nieobecności. Ostrożnie się nim cieszę, bo może zaraz się schowa i będzie żal.
I na sobie ciepło tego słońca czując, patrzę na zewnątrz. Niby błękit i jakaś odmiana, ale widzę słabo. Głównie bowiem widzę niewymownie brudne szyby. Tak brudne, jak tylko mogą być brudne okna w centrum miasta, ostatnio umyte koło września.
I myślę, jak rzadko miłość Boga dosięga nas w postaci niepoddanej filtrowi brudnej szyby. Przedziera się przez ekran nieufności, obrazów odziedziczonych tu i tam oraz tzw. dotkliwych lekcji życia, których nam udzielono. Przez stłuczoną mozaikę wyobrażeń na miarę własnego upośledzonego poczucia sprawiedliwości, małostkowego skąpstwa, bo już sami uwierzyliśmy, że "taki lajf", że nic dobrego nas nie spotka, że nie ma się z czego cieszyć.
Tak wiele ciepła i światła, które mogłoby przygarnąć nas całych z największą czułością, zostaje po drugiej stronie szyby. I wydaje się, że jedyna prawda, jaką mamy do dyspozycji, to ta o zaniedbanej szklarni, w której siedzimy. A jednak można się w niej zadomowić na tyle, że opowieści o pięknym słońcu na zewnątrz wydają się po prostu nie na miejscu. I nie do wiary.
Słońce kładzie się na stole w salonie i zajmuje blat maleńkiej kuchni. Zupełnie nie dowierzam, że się pojawiło po tak długiej i wyczerpującej nieobecności. Ostrożnie się nim cieszę, bo może zaraz się schowa i będzie żal.
I na sobie ciepło tego słońca czując, patrzę na zewnątrz. Niby błękit i jakaś odmiana, ale widzę słabo. Głównie bowiem widzę niewymownie brudne szyby. Tak brudne, jak tylko mogą być brudne okna w centrum miasta, ostatnio umyte koło września.
I myślę, jak rzadko miłość Boga dosięga nas w postaci niepoddanej filtrowi brudnej szyby. Przedziera się przez ekran nieufności, obrazów odziedziczonych tu i tam oraz tzw. dotkliwych lekcji życia, których nam udzielono. Przez stłuczoną mozaikę wyobrażeń na miarę własnego upośledzonego poczucia sprawiedliwości, małostkowego skąpstwa, bo już sami uwierzyliśmy, że "taki lajf", że nic dobrego nas nie spotka, że nie ma się z czego cieszyć.
Tak wiele ciepła i światła, które mogłoby przygarnąć nas całych z największą czułością, zostaje po drugiej stronie szyby. I wydaje się, że jedyna prawda, jaką mamy do dyspozycji, to ta o zaniedbanej szklarni, w której siedzimy. A jednak można się w niej zadomowić na tyle, że opowieści o pięknym słońcu na zewnątrz wydają się po prostu nie na miejscu. I nie do wiary.
czwartek, 16 lutego 2012
ciepło
Mijając autem oglądam tę witrynę przynajmniej raz w tygodniu. Przy światłach, które zawsze są czerwone. Co dwa tygodnie wisi coś nowego. A dziś widzę sukienkę.
Koleżanka mówi, spraw coś, uwierzysz, że coś możesz. Bo ostatnio z tym krucho jakoś. Tyle planów okazało się niemożliwych do zrealizowania, że trudno uwierzyć, iż coś się jeszcze da. Więc myślę, a gdyby tak po raz pierwszy od kilku lat zatrzymać się koło tego sklepu i wejść. I przymierzyć.
Ale nie, myślę, gdzie ja tu znajdę miejsce do zaparkowania. I miejsce pojawia się, przy samym brzegu ulicy i więcej wymówek nie pamiętam.
Pani ściąga z manekina sukienkę. Zdejmuję z wieszaka jeszcze płaszczyk, jedyny w rozmiarze M, bo zimowego jeszcze nie nabyłam. Czekałam po prostu w jesiennym, aż zima się skończy. Tak wiele tematów biorę jakoś na przetrwanie.
Kurtka idealna. Pasuje też do czapki i szalika, jakby ktoś w komplecie odszył. Sukienka w lustrze też aż się sama narzuca. Dzwonię do boskiego Andy'ego ustalić budżet, i mówi mi: kieckę też weź. Może on też by chciał, bym uwierzyła, że coś mogę. Jeszcze się waham, jeszcze nie wiem, czy od nadmiaru luksusu nie dostanę migreny. A pani pakuje w woreczek: "Podaruj sobie drobiazg".
Po raz pierwszy tej zimy mi ciepło. Nie wiedziałam, że może nie wiać po plecach nawet w zamieci. Zapatulona, w kapelutku z brylantem wielkosci Culliniana II, z wdzięcznością myślę, jak to wszystko się pięknie poskładało. Jaka się czuję zaopiekowana i ważna, że hej. Wystarczyło postawić pierwszy krok. Może i ciepło domowe, i wszystkie niemożliwe do zrealizowania sprawy, znajdą swój rozwój i swój happy end.
Koleżanka mówi, spraw coś, uwierzysz, że coś możesz. Bo ostatnio z tym krucho jakoś. Tyle planów okazało się niemożliwych do zrealizowania, że trudno uwierzyć, iż coś się jeszcze da. Więc myślę, a gdyby tak po raz pierwszy od kilku lat zatrzymać się koło tego sklepu i wejść. I przymierzyć.
Ale nie, myślę, gdzie ja tu znajdę miejsce do zaparkowania. I miejsce pojawia się, przy samym brzegu ulicy i więcej wymówek nie pamiętam.
Pani ściąga z manekina sukienkę. Zdejmuję z wieszaka jeszcze płaszczyk, jedyny w rozmiarze M, bo zimowego jeszcze nie nabyłam. Czekałam po prostu w jesiennym, aż zima się skończy. Tak wiele tematów biorę jakoś na przetrwanie.
Kurtka idealna. Pasuje też do czapki i szalika, jakby ktoś w komplecie odszył. Sukienka w lustrze też aż się sama narzuca. Dzwonię do boskiego Andy'ego ustalić budżet, i mówi mi: kieckę też weź. Może on też by chciał, bym uwierzyła, że coś mogę. Jeszcze się waham, jeszcze nie wiem, czy od nadmiaru luksusu nie dostanę migreny. A pani pakuje w woreczek: "Podaruj sobie drobiazg".
Po raz pierwszy tej zimy mi ciepło. Nie wiedziałam, że może nie wiać po plecach nawet w zamieci. Zapatulona, w kapelutku z brylantem wielkosci Culliniana II, z wdzięcznością myślę, jak to wszystko się pięknie poskładało. Jaka się czuję zaopiekowana i ważna, że hej. Wystarczyło postawić pierwszy krok. Może i ciepło domowe, i wszystkie niemożliwe do zrealizowania sprawy, znajdą swój rozwój i swój happy end.
wtorek, 14 lutego 2012
dosia sms-uje 3
A to walentynka do Ciebie ;) :
"W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować." (1J 4, 10-11)
"W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować." (1J 4, 10-11)
poniedziałek, 13 lutego 2012
"Ewangelia to jest droga pięknego życia człowieka albo też droga trudnego piękna życia ludzkiego"*Natrafiłem przez przypadek w jednej z książek. Proste wyrażenie tak skomplikowanej rzeczywistości. Poruszyło mnie bardzo. Jakikolwiek komentarz uważam za zbyteczny.
*bł. Jan Paweł II
dosia sms-uje 2
"Za pełną radość poczytujcie sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia. Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość" (Jk 1,2-3) Bardzo to trudny i wyczerpujący trening - ale jakie efekty! Powodzenia! ;)
czwartek, 9 lutego 2012
dosia sms-uje
"Przyszła więc i upadła Mu do stóp. Kobieta ta była poganką" (Mk 7,24-30). Jak to dobrze, że dzięki Ożywicielowi ludzie poznają Jezusa, mimo że nie dotarło do nich jeszcze świadectwo życia innych chrześcijan. Życzę Wam dzisiaj odwagi do bycia świadkiem tej Miłości.
Kairos i Chronos cd.
Muszę się przyznać, że temat czasu ciągle we mnie pracuje. Co to znaczy: zatopić się w „Bożym czasie zbawienia” nie tracąc jednocześnie kontaktu z „tu i teraz”? No bo przecież w tym „tu i teraz” właśnie zechciał mnie Bóg. Odkryłem w sobie, że zbyt antagonizuję, czy też polaryzuję oba „czasy”. Bo oba powinny być równie ważne. Nie doświadczę właściwie Bożego Kairos, jeśli odpowiednio nie przeżyję ziemskiego Chronos. Podleganie czasowi ziemskiemu nie jest koniecznością, na którą muszę się zgodzić. To łaska. To jedyna możliwość wejścia w Boży czas zbawienia. Nie będzie między nimi napięcia, jeśli czas ziemski zostanie poddany Bożemu. To, co przeżywam teraz ma mnie wprowadzać powoli w wieczne Boże TERAZ.
Czas nigdy nie będzie mój, bo nie można go posiąść. Nie mam już wpływu na to, co było. To, co będzie jest niewiadome. Jest tylko TERAZ, w którym mogę doświadczyć Jego, Pana czasu.
I jest tylko teraz, by powiedzieć komuś „kocham”. Jeśli słowa tego zabrakło wczoraj - uzupełnić już się go nie da, a jutro? Kto z nas jest w stanie zapewnić, że na pewno będzie jutro?
wtorek, 7 lutego 2012
braki
Bywa przecież i tak, że poza ubóstwem własnych ograniczeń nie mamy nic do ofiarowania.
Są to momenty ostatecznej szczerości, bo już nie starcza siły, by przedstawiać siebie w wersji eksportowej.
I wtedy, gdy składamy broń, gdy kończą się genialne pomysły poukładania wszystkiego po swojemu i wydaje się, że świat również powinien solidarnie rozpaść się z nami na kawałki, nie dzieje się zupełnie nic. Ta cisza nie powinna jednak przerażać. Ta cisza to spokój Boga, którego moje ubóstwo nie przestrasza i nie dziwi. On solidarnie ze mną w nim trwa, mimo że jest tyle ciekawszych miejsc na świecie.
Spotyka mnie tam, w rozczarowaniach, w ograniczeniach, we wszystkich sprawach po ludzku zepsutych i małych. Wyprzedza mnie i już tam na mnie czeka, i tam ustanawia swoje Święte Świętych. Czeka, aż opowiem, aż dotrę z Nim do sedna, choćby odsłaniało wszystkie braki.
Potrzebuje moich pustych rąk, by włożyć w nie wiarę, nadzieję i miłość.
Leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany.
Są to momenty ostatecznej szczerości, bo już nie starcza siły, by przedstawiać siebie w wersji eksportowej.
I wtedy, gdy składamy broń, gdy kończą się genialne pomysły poukładania wszystkiego po swojemu i wydaje się, że świat również powinien solidarnie rozpaść się z nami na kawałki, nie dzieje się zupełnie nic. Ta cisza nie powinna jednak przerażać. Ta cisza to spokój Boga, którego moje ubóstwo nie przestrasza i nie dziwi. On solidarnie ze mną w nim trwa, mimo że jest tyle ciekawszych miejsc na świecie.
Spotyka mnie tam, w rozczarowaniach, w ograniczeniach, we wszystkich sprawach po ludzku zepsutych i małych. Wyprzedza mnie i już tam na mnie czeka, i tam ustanawia swoje Święte Świętych. Czeka, aż opowiem, aż dotrę z Nim do sedna, choćby odsłaniało wszystkie braki.
Potrzebuje moich pustych rąk, by włożyć w nie wiarę, nadzieję i miłość.
Leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany.
Subskrybuj:
Posty (Atom)