Muszę się przyznać, że temat czasu ciągle we mnie pracuje. Co to znaczy: zatopić się w „Bożym czasie zbawienia” nie tracąc jednocześnie kontaktu z „tu i teraz”? No bo przecież w tym „tu i teraz” właśnie zechciał mnie Bóg. Odkryłem w sobie, że zbyt antagonizuję, czy też polaryzuję oba „czasy”. Bo oba powinny być równie ważne. Nie doświadczę właściwie Bożego Kairos, jeśli odpowiednio nie przeżyję ziemskiego Chronos. Podleganie czasowi ziemskiemu nie jest koniecznością, na którą muszę się zgodzić. To łaska. To jedyna możliwość wejścia w Boży czas zbawienia. Nie będzie między nimi napięcia, jeśli czas ziemski zostanie poddany Bożemu. To, co przeżywam teraz ma mnie wprowadzać powoli w wieczne Boże TERAZ.
Czas nigdy nie będzie mój, bo nie można go posiąść. Nie mam już wpływu na to, co było. To, co będzie jest niewiadome. Jest tylko TERAZ, w którym mogę doświadczyć Jego, Pana czasu.
I jest tylko teraz, by powiedzieć komuś „kocham”. Jeśli słowa tego zabrakło wczoraj - uzupełnić już się go nie da, a jutro? Kto z nas jest w stanie zapewnić, że na pewno będzie jutro?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz