Mijając autem oglądam tę witrynę przynajmniej raz w tygodniu. Przy światłach, które zawsze są czerwone. Co dwa tygodnie wisi coś nowego. A dziś widzę sukienkę.
Koleżanka mówi, spraw coś, uwierzysz, że coś możesz. Bo ostatnio z tym krucho jakoś. Tyle planów okazało się niemożliwych do zrealizowania, że trudno uwierzyć, iż coś się jeszcze da. Więc myślę, a gdyby tak po raz pierwszy od kilku lat zatrzymać się koło tego sklepu i wejść. I przymierzyć.
Ale nie, myślę, gdzie ja tu znajdę miejsce do zaparkowania. I miejsce pojawia się, przy samym brzegu ulicy i więcej wymówek nie pamiętam.
Pani ściąga z manekina sukienkę. Zdejmuję z wieszaka jeszcze płaszczyk, jedyny w rozmiarze M, bo zimowego jeszcze nie nabyłam. Czekałam po prostu w jesiennym, aż zima się skończy. Tak wiele tematów biorę jakoś na przetrwanie.
Kurtka idealna. Pasuje też do czapki i szalika, jakby ktoś w komplecie odszył. Sukienka w lustrze też aż się sama narzuca. Dzwonię do boskiego Andy'ego ustalić budżet, i mówi mi: kieckę też weź. Może on też by chciał, bym uwierzyła, że coś mogę. Jeszcze się waham, jeszcze nie wiem, czy od nadmiaru luksusu nie dostanę migreny. A pani pakuje w woreczek: "Podaruj sobie drobiazg".
Po raz pierwszy tej zimy mi ciepło. Nie wiedziałam, że może nie wiać po plecach nawet w zamieci. Zapatulona, w kapelutku z brylantem wielkosci Culliniana II, z wdzięcznością myślę, jak to wszystko się pięknie poskładało. Jaka się czuję zaopiekowana i ważna, że hej. Wystarczyło postawić pierwszy krok. Może i ciepło domowe, i wszystkie niemożliwe do zrealizowania sprawy, znajdą swój rozwój i swój happy end.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz