środa, 22 lutego 2012

wróbel

Spod kół widocznie podrywa się zbyt późno, uderza o przednią szybę i spada.
Tyle akcji.

Przejeżdżam tamtędy tego dnia jeszcze wiele razy i widzę. Na koniec idę na piechotę po chleb na rano i oglądam dokładnie. Takie barwne upierzenie. Taki kompletny brak życia w kupce piór przy krawężniku.
Więc najpierw ogromne zdziwienie, że to się naprawdę stało. Tak szybko i niespodzianie. Nie słyszałam o zagapionych wróblach, one zawsze takie ostrożne. Mój tata mówił: auto może zabić. A teraz myślę o tym, że taki mamy potencjał: potencjał krzywdy. Zamierzonej czy nie.

Potrafię zrobić nieźle parę rzeczy. Kilka może nawet bardzo dobrze. Potrafię też zrobić krzywdę, zadać ból oraz zepsuć. Potencjał, z jakim przyszłam na świat. Łatwiej byłoby patrzeć zero-jedynkowo: jestem dobra albo zła. Jedno wyklucza drugie, dziękuję, do widzenia.

Ale dziś niespodzianie, wraz ze śmiercią wróbla nieumyślnie spowodowaną, oglądam ten stan rzeczy jako fakt obiektywny.  Potencjał krzywdzenia będę mieć pewnie do grobowej deski: tę zawsze wiszącą w powietrzu obiektywną możliwość. Wiele razy pewnie jeszcze doczeka się ten potencjał realizacji. Wniosek logiczny, jaki mi się nasuwa, to że chcę brać ten potencjał w swoje ręce i rozbrajać, kawałek po kawałku. Jakby sens pracy nad sobą. Mogę też plasterki miłości awansem przyklejać, organizować spiżarnię zapasów dobra na gorsze chwile.

Przecież nie jestem z tym sama. Mogę jeszcze tę zdolność do psucia przekazać w Jego ręce, by naprawiał w tempie, które uzna za stosowne. Jak święta Teresa, która lubiła ułatwiające sprawy wynalazki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz