Bywa przecież i tak, że poza ubóstwem własnych ograniczeń nie mamy nic do ofiarowania.
Są to momenty ostatecznej szczerości, bo już nie starcza siły, by przedstawiać siebie w wersji eksportowej.
I wtedy, gdy składamy broń, gdy kończą się genialne pomysły poukładania wszystkiego po swojemu i wydaje się, że świat również powinien solidarnie rozpaść się z nami na kawałki, nie dzieje się zupełnie nic. Ta cisza nie powinna jednak przerażać. Ta cisza to spokój Boga, którego moje ubóstwo nie przestrasza i nie dziwi. On solidarnie ze mną w nim trwa, mimo że jest tyle ciekawszych miejsc na świecie.
Spotyka mnie tam, w rozczarowaniach, w ograniczeniach, we wszystkich sprawach po ludzku zepsutych i małych. Wyprzedza mnie i już tam na mnie czeka, i tam ustanawia swoje Święte Świętych. Czeka, aż opowiem, aż dotrę z Nim do sedna, choćby odsłaniało wszystkie braki.
Potrzebuje moich pustych rąk, by włożyć w nie wiarę, nadzieję i miłość.
Leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz