Trochę się przeraziłem. Ostatni wpis już tak dawno temu. Tyle czasu minęło. I nie to, żebym nie miał o czym napisać. O nie. Tyle razy w sercu pojawiała się myśl, którą tak bardzo chciałem się podzielić. Więc czemu nie pisałem? Niestety muszę napisać te lapidarne, przyziemne „nie miałem czasu”. Bo to i koniec roku, i początek, więc mnogość spraw w życiu prywatnym. Prowadzenie firmy także ma swoje prawa w tym okresie. Remament trzeba zrobić, cała lista urzędów oczekuje na jakieś raporty. I tak dzień nie dogania dnia. Ciągły brak czasu, tego „chronos” - ziemskiego czasu. Wydaje mi się, jakby on się mną w ogóle nie przejmował. Pędzi do przodu nie oglądając się za siebie. Jeśli tylko uda mi się go choć trochę dogonić, to mam wrażenie, że specjalnie znowu przyspiesza. Przyznaję, że bardzo mnie to frustruje.
Usiadłem dzisiaj do klawiatury, ponieważ uświadomiłem sobie, że przecież jest jeszcze inny czas - kairos. „Wieczne teraz” - czas działania Boga. Czas, w którym także uczestniczę. Uzmysłowiłem sobie, że ten czas jest skrajnie inny. Płynie spokojnie, przez Boga nadanym rytmem. Wydaje się być bardzo cierpliwy, często jest nawet w stanie na mnie poczekać. I jeden i drugi czas dane mi jest przeżyć. Lecz który jest dla mnie ważniejszy? Choć chronos, odmierzany naszym ziemskim rytmem, jest ważny, to pragnę, by najważniejszy był dla mnie kairos . Bym zanurzył się w nim całkowicie i choć trochę uniósł ponad pędzący chronos. Oczywiście nie tracąc kontaktu z ziemią :)
Czego i czytelnikowi życzę, tak noworocznie, bo to przecież pierwszy mój wpis w tym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz