Nie pomylić z "blind date" - randką w ciemno. Randka dzisiaj była rowerowa, w ostatni zapowiadany ciepły dzień późnego lata czy wczesnej jesieni.
Nie wiem, jak to się ma do piękna: obuwie bardzo sportowe ze urwaną sznurówką zawiązaną na supeł oraz nogawki bojówek upięte klamerkami do prania, żeby nie wkręciły mi się w łańcuch, ale boski Andy mówi, że to nowy rozdział naszego życia randkowego i pięknie jest. Pędzimy więc szybciej od wiatru na Ostrów Tumski (dla tych, co nie znają Wrocławia - to wyspa z katedrą i jeszcze kilkoma zabytkowymi kościołami), mamy bowiem niespełna dwie godziny wynajmu dziadków do dzieci. W restauracyjnej piwnicy o sklepieniach sięgających czasów bardzo dawnych zdążamy jednak zjeść sałatkę odchudzającą, jako że waga ostatnio nam trzeszczy.
Jutro spotkanie małej grupki u nas, a potem już kolejny tydzień kolein codzienności, powtarzalnych gestów, niewyspanych poranków, późnych wieczorów. Ale pozostanie pamięć nie tyle tej sałatki ("Wenus", w menu pisało, piękno klasyczne plącze się, jak widać, nawet w jadłospisie), co jazdy na rowerach, jak wtedy, gdy byliśmy nastolatkami. Wszystkie wspólne momenty, które piszą historię "nas".
Czego i Państwu życzę:)
Gosia R.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz