poniedziałek, 13 września 2010

mission impossible

Może to słońce w naszym kąciku jadalnym, a może pora pewnie poobiednia, ale wszystkich ogarnia senność. Zebrało się nas tu trochę, siedzimy gdzie popadnie; gierkowskie M nie jest zbyt pojemne. Zebraniu przewodzi ksiądz Jarosław w towarzystwie kleryków. I jest tak sennie, że wszyscy zasypiają i ksiądz również zostaje zmożony. A przecież czekamy na przybycie samego biskupa.

Takie to popołudnie formacyjne przyśniło mi się jakiś czas temu. Na jawie doznałam ulgi, że nie musiałam przed tym spotkaniem sprzątać, bo pewnie na skutek skrupulatnego mycia (szorowania szczoteczką do zębów fug w łazience;) odpadłyby nam tynki i byłby problem natury mieszkaniowej. Poza tym - ksiądz Jarek nie prowadzi konferencji stylu kołysanki, powinnam była od razu się domyślić, że to jakaś iluzja.

A z drugiej strony myślę, że czas od pobytu w Wisełce (początek lipca) do pierwszego spotkania powakacyjnego (połowa?koniec? października) jest tak długi, że można się poczuć jak komandos wyrzucony z helikoptera na głębokie wody (ostatnio z boskim Andy'm byliśmy na filmie "Salt", stąd może skojarzenie). Tym bardziej wdzięczna jestem naszej starej, małej wrocławskiej grupce, że zaczynamy się znowu spotykać i wspierać w tej szkole survivalu. Tydzień temu - przez weekend w górach, wczoraj - przy popołudniowej kawie, pysznie zaparzonej przez Asię.

Sursum corda,

Z pozdrowieniami - zakatarzona Gosia R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz